19-29 lipca 2013 r.
Nasz powrót do Rumunii był nieunikniony!
Ruszamy w 22-u osobowym składzie. Dystans dzielący nas od celu (ponad 1000 km) wymusił –ze względu na ograniczony czas jazdy kierowcy busa – przerwę na nocleg na Węgrzech. Bartka, właściciela naszej „noclegowni” w Metaszalce, znającego trochę język polski będziemy zawsze miło wspominać. Zresztą, wrócimy tu jeszcze w drodze powrotnej.
20.07.2013r. sobota
Do Domu Polskiego w Paltinoasie docieramy dopiero wieczorem. Prawie nic się tutaj nie zmieniło. No, może poza łazienkami, z których można będzie korzystać pojedynczo.
21.07.2013r. niedziela
Zaplanowana trasa jest z założenia rozgrzewkowa. Chcemy odwiedzić Duchownego (Kościoła narodowego-rumuńskiego),z którym wiążemy tak sympatyczne wspomnienia z pierwszej wyprawy. Nie znając dokładnie lokalizacji kościółka, kierujemy się wskazówkami mieszkańców. Gdy pokazujemy Księdzu wspólną fotkę sprzed 5 lat, nie kryje radości. Nie zważając na liczebność naszej grupy, częstuje nas lampką wina i mięsną przekąską zakupioną w pobliskim sklepie, w którym też nas rozpoznają. Spotkanie jest nad wyraz spontaniczne więc trudno nam się rozstać. Na dalszą drogę otrzymujemy błogosławieństwo i różane zapachy, a naszego gospodarza zapraszamy do naszej kwatery w Paltinoasie, na polską kolację. Tego dnia przejechaliśmy 55 km o przewyższeniach 675 m.
22.07.2013r. poniedziałek
Wyruszamy o 8.30 do miejsca, którego nie zdążyliśmy zobaczyć 5 lat temu. To Putna, zwana „Wawelem Bukowiny”. Prawdziwy koniec świata. Pokonywane wzniesienia nie budzą wprawdzie respektu ale nieustający, przeciwny, silny wiatr zaczyna mocno dokuczać. Do celu docieramy z trudem, licząc na łatwiejszy powrót. Ale było warto! Putna posiada monaster z XVw., jeden z najcenniejszych dla narodu rumuńskiego reliktów przeszłości, spuściznę Stefana Wielkiego. Próżno o tym pisać, to trzeba zobaczyć! Przekraczając bramy klasztornych fortyfikacji i biorąc przykład z naszego przewodnika uiszczamy opłatę w wysokości po 10 lei (niektórzy nawet 20). Dopiero po zakończeniu zwiedzania odkrywamy, że zwiedzanie jest bezpłatne, a płatne jest jedynie fotografowanie. Gdybyśmy mieli chociaż aparaty!? Żartom z przewodnika-poligloty nie było końca. Droga powrotna jest nadzwyczaj przyjemna dopóki wiatr nie cichnie. Do domu docieramy po godz. 21 pokonując 124 km i przewyższenia 1340m.
23.07.2013r. wtorek
Voronet zwiedzaliśmy 5 lat temu ale ponieważ jest tam jeden z trzech najsłynniejszych rumuńskich monasterów chcemy zobaczyć go ponownie. Najkrótsza trasa z Paltinoasy do Voronetu liczy zaledwie 12 km więc decydujemy się najpierw na podróż „w nieznane” zostawiając zwiedzanie monasteru na popołudnie. Dzień rozpoczynamy od spotkania ze znajomą starszą Panią, Polką z Paltinoasy. Mamy wspominkowe fotki. Spotkanie jest niezmiernie wzruszające bo rodzina naszej „babci” jak większość mieszkańców Paltinoasy mówi już po rumuńsku, a ona nie wierzyła, że jeszcze porozmawia sobie po polsku. Kilkakrotnie pytała czy ją rozumiemy, a mówiła po polsku najpoprawniej! Cudowne spotkanie i nie ostatnie. Na kolejne umówiliśmy się za 5 lat. Podbudowani emocjonalnie ruszamy w nieznane. Po 20 km droga asfaltowa urywa się, przechodząc najpierw w szutrową, później kamienistą, dalej w polną dróżkę i wreszcie w zanikającą ścieżkę u podnóża góry. Kierunek mamy właściwy ale o jeździe nie ma mowy. Przez kilka godzin, pchając lub ciągnąc za sobą rowery pokonujemy zaledwie 2-3 km, wspinając się z poziomu 450 m na blisko 900 m! Tego co można zobaczyć z góry nie da się opisać. Zmęczenie i widoki zapierają dech w piersiach. Bukowińska natura jest nie okiełznana! I nigdy nie będzie! Zbocze, z drugiej strony jest tylko odrobinę przyjaźniejsze. Najeżone kamieniami i korzeniami z mnóstwem głębokich wyrw uniemożliwia jazdę. Gdy docieramy na niziny mamy dość. Na rozstajach dróg brodaty pop wskazuje nam drogę do Voronetu. Znowu pod górę. Wymiękamy, najłatwiejszą drogą wracamy do kwatery po godz. 20. Pokonaliśmy zaledwie 70 km z przewyższeniami 810m ale sporo czasu spędziliśmy na spacerze z rowerem.
24.07.2013r. środa
Polskie wsie na Bukowinie z założenia były głównym celem naszego wyjazdu. Dla dzieci z polskich szkół wieziemy książki, piłki, długopisy i inne drobiazgi. Kaczika, Nowy Sołoniec, Plesza trochę się zmieniły w ciągu minionych 5 lat. Odwiedzamy znajome miejsca, ludzi i odświeżamy wspomnienia. W Kaczice zaglądamy do polskiego XIXw. kościoła Wniebowzięcia NMP, kopalni soli i zatrzymujemy się na drugie śniadanie w ładnie (nie do poznania!) odrestaurowanej knajpce. Ciorba jest pyszna i tania! I nie dlatego pyszna bo tania! W Nowym Sołońcu jest nowy, większy Polski Dom. Obok pomnika upamiętniającego pobudowanie drogi „Kwaśniewskiego” spotykamy znajomych z naszej pierwszej wyprawy. Trochę wyrośli ale rozpoznają się na zdjęciach. Jesteśmy w domu! W szkole im. H. Sienkiewicza ( u nauczycielki p. Jadzi) zostawiamy przywiezione upominki z Trylogią włącznie a w miejscowym sklepie poznajemy dziewczynę, studentkę jednej z lubelskich uczelni, na wakacjach w domu. Bywała w naszym Nałęczowie! Do Pleszy zamiast oczekiwanej porytej wyrwami, wyboistej dróżki trafiamy na całkiem przyzwoitą szutrową drogę. To duży postęp jednak na rowerze podjazd ten pokonują tylko najsilniejsi z nas, Przemek Pietrzniak i Zbyszek Mikowski. Tutaj też powstaje Dom Polski. Niestety, nie ma już polskiej szkoły, ale przywiezione przez nas zdjęcia zbliżają nas do mieszkańców i zachęcają do miłych wspomnień. Upominki zostawiamy w tutejszym sklepiku, którego właścicielka zobowiązuje się przekazać je polskiej szkole w Pojanie Mikuli. W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze do monasteru w Humorze. Pogawędki z Polakami, ich serdeczność, spowodowały, że zwiedzanie Voronetu , znów musimy odłożyć. Tego dnia przejechaliśmy 50 km o przewyższeniach 608m.
25.07.2013r. czwartek
To dzień przerwy. Busowa wycieczka do wąwozu Bicaz a wieczorem spotkanie z naszym przesympatycznym duchownym z Suczawy. Na kolację przygotowaliśmy dania z grilla z tzatzikami (wprawdzie danie nie polskie ale coraz bardziej u nas popularne), rumuńskie wino i owoce. Przyjechał z żoną i córką. Pogadaliśmy za pośrednictwem Polki, naszej sąsiadki w Paltinoasie. Z księdzem będziemy w kontakcie.
26.07.2013r. piątek
Suczewitę też już znamy. To miejscowość słynna z „malowanego monasteru”. Pamiętamy jak pobłądziliśmy tu 5 lat temu i jak zmoczeni i zmarznięci wróciliśmy do Paltinoasy późną nocą. Teraz wyposażeni w GPS-a wybieramy drogę na skróty przez polską wioskę, Pojanę Mikuli. Pogoda jak co dzień nam sprzyja. Ostatnie zaopatrzenie w polskim sklepie w Pojanie, pogawędka ze sprzedawczynią i klientami, oczywiście po polsku i ruszamy w nieznane. W nieznane bo z Pojany tak jak z Putny jak wskazują mapy można tylko wracać! Wiemy, że mamy przed sobą nieokreśloną górę i jakiś las. Miejscowy, wiekowy Polak zapewnia nas, że dla niego to nie jest wymagająca góra ale dla nas, kto wie? Nie przecenił nas! Asfaltowa droga kończy się po ok. kilometrze. Dalej jedziemy jeszcze kilkaset metrów po czymś co można uznać za leśną drogę, a później nie ma już nic. Poprzewracane drzewa, zarośla po pachy, ani śladu ludzkiej stopy. O jeździe nie ma mowy. Oj, powłóczyliśmy się tym razem więcej z rowerami niż na rowerach. Ale niebieski szlak, jakim się poruszamy był bez zarzutu. Dostrzegamy go co kilkanaście metrów więc jesteśmy spokojni. Nasuwa się jedynie refleksja, że ostatnim osobnikiem, który pokonywał tę trasę był znakujący szlak. Po drodze było jeszcze bolesne spotkanie z rojem leśnych os (nasz przewodnik zamykający tym razem stawkę zaliczył siedem użądleń) i przenoszenie rowerów na plecach. Do pozytywów możemy natomiast zaliczyć to, że nie spotkaliśmy ani jednego głodnego niedźwiedzia. Zapamiętamy też niezwykle dorodne borowiki jakich w Polsce się nie spotyka. To był wymagający skrót ale do Suczewity dotarliśmy. Wstępujemy do otoczonego wałami „malowanego monasteru”, jemy obiad i zaczynamy 11 km wspinaczkę na 1100m przełęcz. Do domu jest już tylko z góry. Na kwaterę docieramy o zmroku, po przejechaniu 118 km i pokonaniu 1591m przewyższeń.
27.07.2013r. sobota
To już ostatni etap. Naszym celem jest Marginea, miejscowość słynąca z ceramicznych wyrobów o czarnej barwie. Kierujemy się na północ a ten kierunek oznacza, że na pewno będzie pod wiatr. Jedziemy zwartą grupą, bez sportowych szaleństw gdyż odczuwamy już trudy wyprawy. W Marginei podglądamy jak powstają ceramiczne cacka, kupujemy coś na pamiątki i wracamy do Paltinoasy. Tego dnia przejechaliśmy 90 km o przewyższeniach 986m. Statystyka całego wyjazdu może imponować; pokonaliśmy łącznie ponad 500 km o przewyższeniach przekraczających 6 km.
28.07.2013r. niedziela
Wracamy do Polski ale podróż rozpoczynamy od Pleszy. Dowiedzieliśmy się, że tam, w miejscowym kościele pw. Św. Anny odbywa się doroczna uroczysta msza celebrowana w języku polskim. Na mszę i związane z nią uroczystości odpustowe ściągają wszyscy okoliczni Polacy więc postanawiamy również wziąć w niej udział. Przed wejściem do kościoła zostajemy udekorowani biało-czerwonymi (kobiety) i biało-błękitnymi (mężczyźni) wstążkami. Podczas mszy, słowa wypowiadane z namaszczeniem przez polskiego kapłana na rumuńskiej ziemi, polskie pieśni intonowane przez młode dziewczyny ubrane w ludowe stroje okazują się bardzo wzruszającym przeżyciem i na długo pozostaną w naszej pamięci.
Podobno „ nic dwa razy się nie zdarza…” a jednak nasz powrót do niezapomnianej, pięknej Rumunii, po 5 latach, mógłby znów być jedną z najpiękniejszych wypraw gdyby udało nam się – tak jak zawsze - szczęśliwie, w pełnym składzie powrócić do Nałęczowa.
GALERIA