Podzieleni na dwie, a nawet na trzy grupy (razem 18 osób) wyruszamy koleją z Lublina po 19.00, Nie zdobyliśmy kuszetek, więc wyjazd przez Lubartów, Łuków, Siedlce do Warszawy i dalej do Międzyzdrojów zapowiadał się długi i męczący. Taki też był, bo trwał blisko 14 godzin. Mimo zmęczenia, do Wisełki zafundowaliśmy sobie spacer plażą (14 km) i ok. 17.00 zameldowaliśmy się na kwaterze w OW „Łowiczanka”. Tutaj czekali już na nas Jarek i Stasio, którzy przetransportowali naszą przyczepę z rowerami i bagażami.
23.07 - niedziela
Pełni zapału wybraliśmy najdłuższą z zaplanowanych tras, na Wyspę Uznam i wyruszyliśmy w komplecie. Pierwsza niespodzianka czekała nas za Międzyzdrojami. Skończyła się ścieżka rowerowa, a szosa uniemożliwiała poruszanie się na rowerze. Skręciliśmy więc w leśną drogę, kierując się do Świnoujścia. Trasa była bardzo przyjemna z niewielkimi podjazdami i szybkimi zjazdami, więc szybko dotarliśmy do Świnoujścia i dalej promem na Wyspę Uznam. Do Niemiec wjechaliśmy bez stosownej opłaty wjazdowej (nieświadomie). Wybraliśmy trasę wokół jeziora Gothensee, miejską ścieżką rowerową, po molo w Ahlbeck i Heringsdore. Naszą uwagę zwracały przede wszystkim tłumy turystów, pieszych i rowerzystów, przez co podziwianie okazałych pensjonatów i innych budowli było mocno utrudnione.. Wrażenie zrobiły na nas odnowione domy w mijanych wioskach , pokryte grubą strzechą. Przykrą niespodziankę sprawił nam ok. 2 km odcinek zaplanowanej w domu trasy; asfaltowy , leśny podjazd zabraniał ruchu rowerzystom i pieszym. Bezradni, atakowani przez komary ruszyliśmy na leśny spacer wzdłuż drogi, dopóki Aldek nie zdecydował się na ryzykowne rozpoznanie terenu „walką” i wbrew zakazowi wsiadł na rower. Kilka minut później poinformował nas, że jest szansa aby jednak przejechać ten trudny odcinek bez narażenia się na mandaty, z czego skrzętnie i bezkarnie skorzystaliśmy. Chwilę później okazało się, że była możliwość objazdu tego feralnego odcinka, niestety GPS nie poinformował nas o tym. Wróciliśmy tą samą droga do Międzyzdrojów już w deszczu, który nam towarzyszył w kolejnych dniach.
24.07 – poniedziałek
Wybraliśmy rekomendowaną jako jedną z najatrakcyjniejszych historycznie i krajoznawczo tras na Wolinie, trasę w kierunku Zalewu Szczecińskiego. Najpierw, w kierunku do Międzyzdrojów, dotarliśmy nad jezioro Gardno, następnie wdrapaliśmy się na największy klif Gosań (blisko 100m) z którego roztacza się widok zapierający dech w piersiach (naprawdę!), zajrzeliśmy do bunkrów, a w miejscowości Zalesie, zwiedziliśmy muzeum rakiet V3 i pozostałości po niemieckich instalacjach wyrzutni tej broni. W muzeum, obok licznych, ciekawych eksponatów, szczególne zainteresowanie wzbudziła w nas potężna para butów, które okazały się butami wartowników niemieckich spod Stalingradu. Straszne! Za to jezioro Turkusowe w Wapnicy wygląda – choć nim nie jest – jak cud natury. Wypełnione wodą, białe wyrobisko kredowe, nadaje mu turkusowy kolor, niczym z folderów reklamujących wyspy Morza Karaibskiego. Do kolejnego celu, czyli słynnego 750-letniego dębu Wolinianin już nie dotarliśmy. Pieszy szlak, w sumie nieprzejezdny i chmary nękających nas komarów, przekonały nas do odwrotu. O ile jadąc na rowerze można ograniczyć możliwości tych owadów, o tyle prowadząc rower, stają się one nie do zniesienia. Uciekając przed stale straszącymi opadami, skróciliśmy sobie trasę i wzdłuż jezior Czajcze i Wisełka dotarliśmy do domu.
25-26.07 – wtorek, środa
Lało od rana. Stać nas było jedynie na pieszą wędrówkę na wzgórze Kikut z latarnią morską. Chociaż jako taka jest najmniejszą latarnią z okolicznych, to ze względu na usytuowanie wznosi się najwyżej, bo na wysokość 91 m. Pogoda trochę nas podłamała. Może warto jeszcze odnotować imprezę urodzinową i imieninową naszych rowerowych koleżanek Mirki i Eli oraz kąpiel w morzu, pośród wysokich fal naszych dwojga BTR-owców.
27.07 – czwartek
Nareszcie przestało padać. Mając do wyboru wycieczkę do Kamienia Pomorskiego i Wolina lub do Karsiboru, zdecydowaliśmy się na tę pierwszą. Po zatłoczonych ścieżkach rowerowych, Przez Międzywodzie, Dziwnów i Dziwnówek – gdzie delektowaliśmy się świeżutką rybką – dojeżdżamy do Kamienia Pomorskiego. W programie najpierw Katedra Św. Jana Chrzciciela, którą wznoszono od 1176r. do 1385r. i gdzie zachowały się jeszcze m. in., XIII w. romańska polichromia w prezbiterium z wizją raju, czy XIII – wieczny obraz olejny z Brzozdowiec spod Lwowa, przywieziony tu przez powojennych repatriantów. W podziemiach Katedry spoczywają biskupi i książęta zachodniopomorscy. Mieliśmy również przyjemność wysłuchania 25 minutowego koncertu wykonanego na starych barokowych organach. Następnie udaliśmy się na rynek, pod Ratusz (XIII-XIVw), w którego ścianę wmurowana jest kuna, będąca dawniej narzędziem do publicznego piętnowania skazańców. Wyspa Chrząszczewska, to bagnisto-piaszczyste miejsce, na której znajdują się trzy po części opuszczone wioski i zakład karny. Ulokowanie na wyspie tego ostatniego jest jak najbardziej uzasadnione. Natomiast główny cel naszego przyjazdu tutaj, czyli Królewski Głaz to – mimo swojej legendy – miejsce zdecydowanie przereklamowane. Gdy dojechaliśmy do Wolina (miasta) nad nami zbierały się już ciemne chmury, dlatego zrezygnowaliśmy (z żalem) ze zwiedzania miejscowego skansenu Wikingów i Słowian, zatrzymując się tylko na chwilę przy Kolegiacie Św. Mikołaja Biskupa, wzmiankowanej po raz pierwszy w 1288r. Kolegiatę wielokrotnie niszczono i odbudowywano; największych zniszczeń dokonała II wojna (straty rzędu 80%), a ostatnia odbudowa trwała od 1978 do 1998r. Na kwatery jechaliśmy już tylko z myślą by zdążyć przed deszczem. Jeszcze w Kołczewie rzut oka na pole golfowe i jak zwykle świeża rybka na kolację w Wisełce.
28-29.07 – piątek, sobota
Kwatery opuściliśmy po godz. 10.00. Jarek ze Stasiem pojechali już z rowerami na przyczepie do domu, a my postanowiliśmy się udać do Międzyzdrojów i zwiedzić miasteczko w oczekiwaniu na wieczorny pociąg. Chętnych na 14 kilometrowy spacer plażą było niewielu, więc po ponad godzinnym oczekiwaniu na zatłoczony autobus dotarliśmy do Międzyzdrojów. Aleja Gwiazd, molo, nadmorska promenada, plaża i kolejna burza, podczas której spożyliśmy ostatniego „dorsza”. Powrót, tym razem w kuszetkach był zdecydowanie przyjemniejszy. Wszędobylskie nieznośne komary, tłumy turystów i zbyt wiele opadów, nie zatrze w pamięci szumu i widoku wzburzonego morza, pięknych klifów, rzadkich krajobrazów i smaku najsmaczniejszej świeżej ryby.
W ramach naszej strony stosujemy pliki cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie, dzięki czemu dostosowuje się ona do Państwa indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.
Więcej informacji znajduje się w naszej
Polityce cookies.